niedziela, 6 stycznia 2013

Pod prąd...



Wracając w Nowy Rok z Julą do domu przejeżdżaliśmy pod wiaduktem. Akurat traf chciał, że naprzeciw nas biegł sobie piesek. Nie po chodniku, ale po ulicy. Nie omieszkałam tego skomentować: „Zobacz Juleczko, piesek biegnie pod prąd.” I tu się zaczęło… Jula gadułka zaczęła zadawać sto pytań do z serii, a czy prąd kopnął pieska, a gdzie jest prąd… No i resztę drogi tłumaczyliśmy,  tłumaczyliśmy, tłumaczyliśmy… Nawet przez chwilę uwierzyłam, że coś w tej pojemnej prawie trzyletniej główce załapało, że prąd to nie tylko ten pan, który mieszka w gniazdku lub elektrowni i kopie jak się go obudzi (tak działaliśmy na wyobraźnię rocznej Julki).
Po kilku dniach temat wrócił. Jednak stwierdzenie „iść pod prąd” w ogóle nie utrwaliło się jak chcieliśmy. Teraz Jula widząc gniazdko zadaje również pytanie o psa. Czy kopnął go ten prąd… Momentami czuję się jak w kabarecie Dudek „Sęk” (pieees? A jaki pies?)

Poza tym ciągle szukamy odpowiedniego imienia dla synka. Ostatnio czytałam po kolei alfabetycznie imiona męskie, wyjaśniłam Julce, że jak któreś z wymienionych  jej się spodoba, żeby dała znać. Byłam akurat na literce J (Jacek, Jakub, Jan,…). Jula zaczęła myśleć intensywnie. „Hmmmmm, mmmmmm, Mateusz!” – oznajmiła z radością.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz