piątek, 12 lipca 2013

Szczepienie czyli sposób na prawie miły poranek



 Wczoraj rano zapakowałam dzieciarnię do samochodu (aura nie sprzyjała spacerom)
i pojechaliśmy do przychodni. Tymek miał wyznaczony termin szczepienia. Jula początkowo zapowiadała, że będzie się opiekować Tymkiem. Ostatecznie stwierdziła, że jak Tymek będzie płakać, ona będzie zatykać uszy… Efekt – Tymek nie zdążył nawet jęknąć, a Jula po chwili zabawy w gabinecie pani doktor postawiła sobie na środku krzesełko, siadła na nim i zatkała uszy…
 Tymianek waży już 6190 g (czyli waga urodzeniowa podwojona), ma 64 cm wzrostu – wysoki i przystojny ten nasz synuś.
 Szczepienie zniósł dzielnie (ja wykupując szczepionki widząc rachunek byłam równie dzielna), cała wizyta trwała półtorej godziny, a bo to apteka, potem na panią od szczepień czekaliśmy i takie tam… Tymek na koniec nie omieszkał ulać na mnie (na moją czarną kurtkę – zapomniało mi się że przy ulewasie trzeba się na jasno nosić…)
i nawet sama pani doktor próbowała powycierać mnie, żebym mogła jakoś wyjść „do ludzi” (w końcu i tak się Tymkiem zasłoniłam).

Daliśmy radę! Jula chyba przeżyła wizytę dość mocno (albo deszcz za oknem pomógł)
i przed 11 położyła się i po prostu zasnęła… Tymek też odsypiał poranne emocje – półtorej godziny spokoju panowało w naszym domu… Warto było wydać tyle kasy w aptece ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz