niedziela, 16 listopada 2014

Wieczorne granie


Zakwasy murowane…









Na koniec, w ramach wyciszenia, obejrzeliśmy z dziećmi bajki na projektorze – takie zabawki aktualne i sprzed lat doskonale zdały egzamin.

sobota, 15 listopada 2014

Walka o terytorium, czyli nocne życie Tymka


Młody od kilku dni choruje na anginę, w nocy przez to bywa bardzo marudny, męczy go trudna do zbicia gorączka. Niestety wspólne noce są ciężkie.

Tymek budzi się bardzo często i nalega by spać z nim. Każda próba wyjścia z pokoju kończyła się głośnym płaczem tymiankowym. Kilka nocy temu stwierdziłam, że skoro już tak bardzo chce, żeby być przy nim w nocy, zrobimy to na moich warunkach. Nie ma zabierania poduszki i rozwalania się na całe łóżko. Nie zmieniam pozycji, bo małe ciałko mnie spycha. (tak sobie naiwnie pomyślałam, że jeśli nie będzie mu tak zupełnie wygodnie, wizja wspólnych nocy nie będzie już tak kusząca…)

1 w nocy – przychodzę zmienić Grzesia, który bohatersko siedzi przy chlipiącym Tymku na rozłożonym koło łóżka dzieci materacu. Młody zauważa zamianę i momentalnie ciche łkanie przeradza się w wycie z serii „koniecznie i natychmiast przytul mnie, nawet nie myśl o oddaleniu się choćby na minutę ode mnie”. Posłusznie kładę się obok. Młody wydawał się nie do końca zadowolony z tego, więc powoli przenoszę się na materac obok. Po jego ryku domyślam się, że to nie o to mu chodziło… Rozpaczliwe wołanie "Tuli!" powoduje, że prawie mięknę. Biedne małe zasmarkane dzieciątko wtula się we mnie (siedzącej na materacu obok) i po chwili z błogą miną zasypia leżąc na owym materacu. Ciche pochrapywanie pozwala mi (jakże naiwnie) sądzić, iż młody odpłynął na dobre… Chcąc być sprytną postanawiam położyć się na łóżku Tymka (materac ma wymiary 140 na 70, dwóch leżących osób raczej nie pomieści), na wyjście z pokoju jeszcze się nie decyduję, bo nie mam ochoty znów zarywać nocy na wędrówki przez przedpokój. Oczywiście jak tylko wygodnie się umościłam, młody raczył zauważyć, że naruszyłam najważniejszy punkt regulaminu nocnego – oddaliłam się od niego na więcej niż 5 centymetrów. Zaczynam mu „ciciać”, ale moje ciiii na nic się zdaje, płacz się nasila… Tymek ładuje się na łóżko koło mnie, tym razem zadowolony, że ma rodzicielkę obok siebie. Po kilku chwilach czuję jakże dobrze nam znane rąbnięcie głowy synka. Niestety to rąbnięcie w moją głowę – znak – matka, przesuń się! Tym razem pozostaję nieugięta, rąb sobie na zdrowie… Młody na chwilę odpuszcza, zbiera siły na kolejny atak – kładzie się w poprzek łóżka tylko po to, by móc się odepchnąć od ściany i po raz kolejny zawalczyć o miejsce na poduszce. Nadal trwam w swoim postanowieniu. Młody po kilku próbach odpada. Po półtorej godziny walki zasypia. Ależ ulga… Niestety chwilowa. Z górnego łóżka słychać ciche wołanie Julki: „Mamo, poprawisz mi kołdrę?” Odpowiadam jej szeptem, że za chwilę, próbuję zebrać myśli i wykombinować plan – co tu zrobić, żeby nie urazić Julki, bo przecież jak tylko wstanę, młody rozwali się w poprzek na mojej poduszce i nici z mojego planu… Gonitwę moich myśli przerywa wrzask Julki:”Tatoooo!”. No tak, matka nie chce pomóc, to ojca wzywa… Muszę ją szybko uciszyć, bo młodego obudzi i znów zaczniemy walkę o poduszkę. Wstaję szybko, byle jak poprawiam jej kołdrę, żeby jak najszybciej zająć moje miejsce przy Tymku. Uff, udało się, młody ani drgnął… Za to Julka, z oburzeniem i wielkim sapaniem, zapaliła latarkę i dobre 3 minuty poprawiała kołdrę (chyba od linijki…) – powodując u mnie kolejny stres, że obudzi brata. Noc zakończona jako takim sukcesem - Tymek już nie walczył tak brutalnie o miejsce, za to obudził się o 6 pełen sił i z nadmiarem energii...

Mimo że młody już więcej tej nocy nie walczył, nadal nalega na nasze towarzystwo. Choroba jakby minęła, a złe przyzwyczajenia zostały… 


niedziela, 9 listopada 2014

Rośnie nam pomocnik

Tymek wszedł w etap „pomogę ci, bo sprawia mi to frajdę”. Jeszcze kilka lat i ten etap pewnie minie bezpowrotnie… Na razie jednak korzystamy ile wlezie – naczynia pomyte, podłogi odkurzone, zabawki poodkładane na miejsce. No dobra, przesadziłam… ale gdyby to chęci się liczyły, tak właśnie by to wyglądało.



Pasowanie na żłobkowicza


W czwartek od razu po pracy i po przedszkolu zjawiliśmy się w byłym przedszkolu Julki i aktualnym Tymka, żeby zobaczyć jak Tymuś staje się pełnoprawnym żłobkowiczem :-)
Tymek wszedł razem ze swoją grupą „Pszczółki” nieco zagubiony, usiadł na krzesełku walcząc z niewygodnymi skrzydełkami. Po chwili zauważył mnie, podszedł z coraz bardziej wykrzywiającą się buźką w podkówkę. Razem wróciliśmy na scenę, a po chwili siedziałam na widowni, a Tymek spokojnie siedział (zawiesił się). Jula na swoim pasowaniu siedziała zapłakana wklejona w Tatę. Tymek pokazał, że chłopaki nie płaczą ;-) A gdy siostra wspomagała go w śpiewaniu piosenek oraz stała przy nim podczas zabaw, młody rozkręcił się na dobre. 


















sobota, 8 listopada 2014

Jesienny spacerek z tatą



(a mama w tym czasie pewnie się obijała ;-))











Dwadzieścia miesięcy minęło…


Tymcior:
- uwielbia wrzucać sobie za pazuchę co popadnie (np. kilkanaście klocków lego)
- powtarza coraz więcej słów, choć ostatnio króluje „MOJE!”
- noce najchętniej przesypia wtulony w któreś z nas (czujnik braku bliskości włącza się jakieś 5 – 10 minut po opuszczeniu pokoju)
- tancerz i rozrabiaka – te hasła dobrze opisują młodego 

- gryzienie (najczęściej Julki) i rzucanie czym popadnie to nadal najlepsza metoda na rozładowanie stresu… 
- potrafi być najsłodszym dzieckiem na świecie