sobota, 6 grudnia 2014

Dwadzieścia jeden miesięcy minęło


I jedyne poza tym, że u Tymka komunikatywność słowna wzrasta w tempie zadawalającym, muszę dodać to:



Takie urocze powroty do domu mamy, bo Młody żąda sobie noszenia na rękach. A ja mam to, za przeproszeniem, w nosie. Bo moje ręce przeważnie dźwigają jakieś torby. Albo po prostu majtają się radośnie. I żaden prawie dwulatek nie będzie mi ich dodatkowo obciążał w sytuacji, gdy może dreptać na swoich dwóch zgrabnych nóżkach. I tak na czwarte piętro z reguły (choć coraz częściej zdarzają się od niej wyjątki) muszę te niezwykle ruchliwe 11 kilogramów dźwigać. Uparty jest jak osioł… Na szczęście mi do osła jeszcze bliżej.

Ale i tak gałgan jest kochany. Mimo że sąsiedzi doskonale słyszą kiedy idziemy, mimo że etap „moje!”, „nie!” i „i tak zrobię ci na przekór”, przechodzi dość intensywnie… 

Ponadto potrafi pięknie zdjąć sobie rękawiczki (założyć jedną, ale zdjąć już obie), ściągnąć czapkę, szalik, rozpiąć i zdjąć bluzę. A wszystko w ramach buntu robi bardzo sprawnie. Równie zdolny co uparty. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz