W tym tygodniu wyruszyliśmy
całą czwórką na basen. Dzieci w „motylkach”, „rękawkach” czy jak kto to nazywa,
zostały dodatkowo opasane piankowymi „makaronami” i ruszyły na podbój
niebieskich wód. Młody jak zwykle poza przemieszczaniem, które przychodzi mu z
lekkością, upodobał sobie wychodzenie z basenu, stawanie na brzegu i czekanie
aż ktoś pomoże mu skoczyć do wody. (przy skoku pełna asekuracja któregoś z
nas). Jula machała nogami i początkowo stała w miejscu. Ale nie poddawała się.
Dzieci z basenu wyszły
zachwycone (Tymek dodatkowo siny od zimnej wody). Obiecaliśmy sobie, że
pójdziemy wkrótce jeszcze raz.
Następny raz dzieci poszły
tylko z mamą. Odważnie, tym bardziej, że Tymon był bez drzemki, a szliśmy na
19. Młody jak tylko zanurzył się w wodzie, uroczo zsiniał, a jego zęby zaczęły
miarowo szczękać. Wytrzymał w wodzie 25 minut. Resztę czasu spędził w maminych
ramionach, otulony ręcznikiem. Woda miała 28 stopni, widać za mało dla
chudziutkiego 2,5 latka.
Za to Jula… zaskoczyła mnie
bardzo pozytywnie. Pięknie sobie radziła w wodzie, machanie nogami dawało efekt
i potrafiła przepłynąć cały basen. Aż pobiegłam do szatni po telefon, żeby to
uwiecznić.