Wracając w Nowy Rok z Julą do domu przejeżdżaliśmy pod
wiaduktem. Akurat traf chciał, że naprzeciw nas biegł sobie piesek. Nie po
chodniku, ale po ulicy. Nie omieszkałam tego skomentować: „Zobacz Juleczko,
piesek biegnie pod prąd.” I tu się zaczęło… Jula gadułka zaczęła zadawać sto
pytań do z serii, a czy prąd kopnął pieska, a gdzie jest prąd… No i resztę
drogi tłumaczyliśmy, tłumaczyliśmy,
tłumaczyliśmy… Nawet przez chwilę uwierzyłam, że coś w tej pojemnej prawie
trzyletniej główce załapało, że prąd to nie tylko ten pan, który mieszka w
gniazdku lub elektrowni i kopie jak się go obudzi (tak działaliśmy na
wyobraźnię rocznej Julki).
Po kilku dniach temat wrócił. Jednak stwierdzenie „iść
pod prąd” w ogóle nie utrwaliło się jak chcieliśmy. Teraz Jula widząc gniazdko
zadaje również pytanie o psa. Czy kopnął go ten prąd… Momentami czuję się jak w
kabarecie Dudek „Sęk” (pieees? A jaki pies?)
Poza tym ciągle szukamy odpowiedniego imienia dla synka.
Ostatnio czytałam po kolei alfabetycznie imiona męskie, wyjaśniłam Julce, że
jak któreś z wymienionych jej się
spodoba, żeby dała znać. Byłam akurat na literce J (Jacek, Jakub, Jan,…). Jula
zaczęła myśleć intensywnie. „Hmmmmm, mmmmmm, Mateusz!” – oznajmiła z radością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz