I jedyne poza tym, że u
Tymka komunikatywność słowna wzrasta w tempie zadawalającym, muszę dodać to:
Takie urocze powroty do domu
mamy, bo Młody żąda sobie noszenia na rękach. A ja mam to, za przeproszeniem, w
nosie. Bo moje ręce przeważnie dźwigają jakieś torby. Albo po prostu majtają
się radośnie. I żaden prawie dwulatek nie będzie mi ich dodatkowo obciążał w
sytuacji, gdy może dreptać na swoich dwóch zgrabnych nóżkach. I tak na czwarte piętro
z reguły (choć coraz częściej zdarzają się od niej wyjątki) muszę te niezwykle
ruchliwe 11 kilogramów dźwigać. Uparty jest jak osioł… Na szczęście mi do osła
jeszcze bliżej.
Ale i tak gałgan jest
kochany. Mimo że sąsiedzi doskonale słyszą kiedy idziemy, mimo że etap „moje!”, „nie!” i „i
tak zrobię ci na przekór”, przechodzi dość intensywnie…
Ponadto potrafi pięknie
zdjąć sobie rękawiczki (założyć jedną, ale zdjąć już obie), ściągnąć czapkę, szalik,
rozpiąć i zdjąć bluzę. A wszystko w ramach buntu robi bardzo sprawnie. Równie
zdolny co uparty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz