W końcu (piszę to, bo
chwilowo nie dojeżdżam do pracy) przymroziło, zamiast deszczu i siedzenia w
domu, mogliśmy wyjść na małe zwiedzanie okolic.
Tymek początkowo domagał się
niesienia na rękach, ale gdy zobaczył, że Julka skacze po kałużach
(zamarzniętych), od razu przystąpił do destrukcji. A potem dzieci odkryły, że
można się ślizgać (Tymek odkrył raczej, że można się pośliznąć i to upadając na
różne sposoby, ale za każdym razem ze śmiechem).
Do domu wróciliśmy z buziami
czerwonymi od mrozu.
Chwilę potem zjedliśmy budyń, dzieci po pierwszym
zaspokojeniu głodu, zaczęły bawić się w kotki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz